Autor Wiadomość
josephine
PostWysłany: Pon 22:12, 30 Sty 2017    Temat postu:

daria napisał:
josephine napisał:
Daria mam podobnie jak ty.


Chcesz o tym pogadać?


Daria napisalam na priv
daria
PostWysłany: Pon 21:02, 30 Sty 2017    Temat postu:

josephine napisał:
Daria mam podobnie jak ty.


Chcesz o tym pogadać?
daria
PostWysłany: Pon 21:00, 30 Sty 2017    Temat postu:

Hej. Już założyłam konto w razie czego. Smile
Neurotica_Lostica
PostWysłany: Śro 16:51, 25 Sty 2017    Temat postu:

Ach, nie moge Ci napisac na PW, poniewaz nie posiadasz tu konta... szkoda. Jakbys chciala posluchac, co mam do powiedzenia, to zostaw mi jakis kontakt do siebie. Smile Nie chce publikowac tutaj ze wzgledu na poufnosc informacji. Smile
Neurotica_Lostica
PostWysłany: Śro 16:50, 25 Sty 2017    Temat postu:

Czesc Daria, milo Cie poznac. Smile

Napisze Ci po prostu na PW.
josephine
PostWysłany: Wto 18:48, 24 Sty 2017    Temat postu:

Daria mam podobnie jak ty.
daria
PostWysłany: Pon 23:40, 23 Sty 2017    Temat postu:

Bardzo Ci dziękuje za odpowiedź. Może faktycznie warto z kimś o tym porozmawiać i spróbować coś zmienić.
Ania
PostWysłany: Pon 21:38, 23 Sty 2017    Temat postu:

daria napisał:
Samokontrola - żeby kontrolować nagłe spadki nastroju, przestać widzieć świat w ciemnych kolorach, być bardziej świadomą siebie.

Przykład:
Rozmawiam dzisiaj ze swoim chłopakiem. Dzwonię w dobrym humorze, nagle pojawia się jakiś negatywny bodziec (zwykłe nieporozumienie, inne zdanie na jakiś temat) i humor zmienia mi się o 180 stopni. Z oczu lecą mi łzy. On nagle uświadamia, że w sumie nic się nie stało, przecież wszystko jest okej. Żebym nie szukała dziury w całym, bo to bezsensu. I do mnie to dociera.

Mam wrażenie, że mam problem z odbieraniem tych pozytywnych bodźców. Że za każdym razem widzę jakieś drugie negatywne dno i nie potrafię się cieszyć z małych rzeczy.

Taka mała zmiana nastroju, jakaś pierdoła, która zaraz niesie za sobą lawinę, którą ciężko zatrzymać. Taki efekt domina. Zły bodziec -> zaraz negatywnie widzę inną styuacje -> i tak samo kolejną , aż tak się nakręcam , że sama szukam co jeszcze może być nie tak, chociaż (i tu jest sedno sprawy) podświadomie WIEM, że przecież nic takiego się nie stało, a ja zmierzam w złym kierunku.

Chciałabym umieć powiedzieć sobie w pewnym momencie stop i przełożyć się na pozytywne bodźce.


Mam nadzieję, że w miarę jasno to określiłam.

Dzięki za odpowiedź!


Moim zdaniem prawdziwa świadomość siebie to akceptacja siebie razem z tymi 'złymi', niewygodnymi emocjami i z tym, że czasami jest się trochę niezrównoważonym. To zdrowe i ludzkie, ma za zadanie nas chronić, wskazuje nam nasze granice i to, co dla nas ważne.

Nie da się kontrolować emocji i nimi sterować, ale można uczyć się uważności na siebie i swoje emocje, rozwijać umiejętność postawienia siebie z boku, bycia z emocją, a nie bycie emocją. Z mojego doświadczenia wynika, że tego nie osiąga się poprzez powstrzymywanie i 'samokontrolę', ale rozumienie, co właściwie się czuje, dlaczego reaguje się właśnie tak, jakie wspomnienia to wywołuje - bez oceniania, wymuszania na sobie jakichś reakcji. Zmiana następuje z czasem, w konsekwencji takiego rozumienia. To proces, który w zasadzie trwa całe życie.

Nie wiem, skąd u Ciebie taka spirala negatywnych emocji. Powodów może być milion i tylko Ty możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Myślę, że terapia mogłaby nie tylko pomóc Ci znaleźć schematy reakcji, ale i otworzyć się na inne spojrzenie na siebie. Mnie pomogła i to bardzo.
daria
PostWysłany: Pon 21:12, 23 Sty 2017    Temat postu:

Samokontrola - żeby kontrolować nagłe spadki nastroju, przestać widzieć świat w ciemnych kolorach, być bardziej świadomą siebie.

Przykład:
Rozmawiam dzisiaj ze swoim chłopakiem. Dzwonię w dobrym humorze, nagle pojawia się jakiś negatywny bodziec (zwykłe nieporozumienie, inne zdanie na jakiś temat) i humor zmienia mi się o 180 stopni. Z oczu lecą mi łzy. On nagle uświadamia, że w sumie nic się nie stało, przecież wszystko jest okej. Żebym nie szukała dziury w całym, bo to bezsensu. I do mnie to dociera.

Mam wrażenie, że mam problem z odbieraniem tych pozytywnych bodźców. Że za każdym razem widzę jakieś drugie negatywne dno i nie potrafię się cieszyć z małych rzeczy.

Taka mała zmiana nastroju, jakaś pierdoła, która zaraz niesie za sobą lawinę, którą ciężko zatrzymać. Taki efekt domina. Zły bodziec -> zaraz negatywnie widzę inną styuacje -> i tak samo kolejną , aż tak się nakręcam , że sama szukam co jeszcze może być nie tak, chociaż (i tu jest sedno sprawy) podświadomie WIEM, że przecież nic takiego się nie stało, a ja zmierzam w złym kierunku.

Chciałabym umieć powiedzieć sobie w pewnym momencie stop i przełożyć się na pozytywne bodźce.


Mam nadzieję, że w miarę jasno to określiłam.

Dzięki za odpowiedź!
Ania
PostWysłany: Pon 9:05, 23 Sty 2017    Temat postu:

Ciezko powiedziec, co Ci jest, tak przez internet i na podstawie paru zdan. Czesc objawow pasuje do depresji, ale diagnoze wystawia tylko specjalista po szczegolowej konsultacji. Mysle, ze jesli masz jakiekolwiek watpliwosci, umow sie do psychiatry. Wcale nie jest powiedziane, ze od razu przepisze Ci leki, ale jakby rzeczywiscie byla taka potrzeba, lepiej zaczac wczesniej niz doprowadzic sie do stanu, gdy nie bedziesz wstawac z lozka. A co do psychologa, z mojego doswiadczenia wynika, ze najlepsze i trwale efekty daje faramkologia plus terapia. U nas w Warszawie mozna zalapac sie na darmowe terapie grupowe - moje znajome chodzily do dwoch roznych miejsc i im pomoglo. Nie wiem, jak jest w Gdansku, ale poszukaj. Takie informacje sa zazwyczaj umieszczane w internecie.

Btw, co rozumiesz przez samokontrole i dlaczego uwazasz, ze potrzebujesz doksztalcic sie w tym kierunku?
daria
PostWysłany: Nie 16:13, 22 Sty 2017    Temat postu: Moja krótka historia

Witajcie,

Postanowiłam napisać tu kawałek mojej historii, bo szukam rozwiązań i odpowiedzi (?). Oto ona:

Jestem 24letnią studentką z Gdańska. W sierpniu zmarła moja Babcia, co było szokiem dla całej mojej rodziny. Była to jedna z najbliższych mi osób i pierwsza, która odeszła.
Początkowo starałam się być twardą osobą, by nie sprawiać dodatkowej przykrości mojej Mamie. Jednak to było bardzo złudne. W październiku wróciłam do Gdańska na studia i to tu musiałam zmierzyć się sama ze sobą. Od tamtej pory widzę objawy, których wcześniej nie zauważałam. Stałam się bardzo płaczliwa (wręcz nie ma dnia kiedy nie wpadam w płacz). Nasila się to w szczególności kiedy siedzę sama w pokoju (i za dużo myślę…o wszystkim praktycznie) lub mam jakiś problem (często do rozwiązania ale po prostu panikuje). Najczęściej widzę wszystko w czarnych barwach. Czuję się osamotniona. Jestem bardziej znużona niż wcześniej, mam nerwobóle w nadbrzuszu, schudłam i odczuwam częsty strach. Mam problem ze skupieniem uwagi, problemy w zapamiętywaniu (wcześniej nie stanowiło to dla mnie problemu).

Dodatkowo choruje na niedoczynność tarczycy, przez co zdaję sobie sprawę, że tego typu objawy depresyjne mogą być po prostu nasilone w związku z chorobą. Jednak moje TSH mieści się w granicach normy.
Pomijając wszelkie objawy, na co dzień, prowadzę aktywny tryb życia. Tańczę w formacji tanecznej (2 treningi w tygodniu + 2 dodatkowe treningi poza formacją). Sprawia mi to wiele satysfakcji ale również stresu, ponieważ nieustannie się do kogoś porównuje, co strasznie podcina mi skrzydła. Poza tym pracuje (w miłej i spokojnej atmosferze) i studiuje. Na studiach niestety mam również ciężki okres pełen zaliczeń i presji czasu z powodu ich zakończenia w czerwcu.
Mam również jedną osobę, która wspiera mnie i jest ze mną w lepszej i gorszej chwili i to on, mój chłopak, zasugerował mi, żebym tutaj napisała. Bo pomimo wielu jego starań, ja nie potrafię się podnieść. Często czuję dla niego bezużyteczna, mimo, iż mówi, że tak nie jest (i pewnie ma racje).
To też nie jest tak, że bez przerwy czuję się źle. Doceniam również chwilę radości, ale jeżeli złapie mnie przygnębienie to ciężko mi się go pozbyć.
Nie stać mnie na psychologa. Szczerze mówiąc, nie wiem również, czy byłabym w stanie otworzyć się w rozmowie twarzą w twarz. Trochę obawiam się również leczenia farmakologicznego ze względu, że biorę już leki m.in. na tarczyce i nie chciałabym czuć się przytłumiona i „wypluta z emocji”.
Jak uważacie, czy powinnam zasięgnąć pomocy psychologa? Jeżeli tak, czy jest jakiś punkt, w którym mogłabym uzyskać bezpłatnej porady? Czy może myślicie, że to jeszcze są konsekwencje przeżywania żałoby i jestem w stanie poradzić sobie z tym sama? Czy może jednak są to objawy depresji?

Z chęcią również przeczytam wszelkie polecone artykuły/książki o pracy nad samokontrolą, bądź w innym temacie, który mógłby mi pomóc.

Pozdrawiam,

Daria.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group